A.R: Ultrajanosik 2020: Moja przygoda
W sobotę 29 sierpnia w Łapszance wystartował UltraJanosik na dystansie 35 km. Na starcie stanęło blisko 200 osób, a wśród nich stanąłem ja — Artur Rutkowski debiutant w biegu ultra. Po 6 godzinach i blisko 45 minutach (kwadrans przed końcem limitu) dotarłem do Niedzicy, gdzie znajdowała się meta. Poniżej postaram się przybliżyć Państwu ten piękny festiwal biegowy.
Byłeś na zawodach? Chcesz się pochwalić na łamach sportowiec.info? Nic prostszego napisz do nas na adres: artur@sportowiec.info
Dzień przed zawodami odwiedziłem Niedzicę, gdzie znajdowało się biuro oraz meta zawodów. Zanim dotarłem do biura — spotkałem dwie osoby z Koszalina — Alicję Wosztyl oraz Łukasza Podawcę, którzy w sobotę zamierzali zmierzyć się z dystansem 80 km (dla mnie jest to kosmiczny dystans). Kilka minut po 12 dotarłem „metę zawodów” w celu rejestracji. W biurze każdy zawodnik miał mierzoną temperaturę, moja wynosiła idealnie 36,6. Atmosferę sobotniej rywalizacji było już czuć na 24 godziny przed startem. To, co zapamiętałem z pobytu w biurze:
- Zdziwienie na twarzy Pani wydającej pakiet, gdy dowiedziała się, że przyjechałem na zawody z Koszalina. Oczywiście w tym miejscu wspomniałem, że znajomi z Koszalina polecają każdemu ten bieg.
- Bardzo szybkie załatwianie formalności ze startem w zawodach. – Mega duże stoisko z akcesoriami do biegania ultra. Jeżeli, ktoś przyjechał do Niedzicy bez sprzętu, mógł nabyć w biurze zawodów.
- Piękny widok na góry oraz jezioro.
Sobota
godz. 9:00 Kręta droga prowadziła nas na start zawodów z Białki Tatrzańskiej, gdzie od tygodnia razem z żoną przebywałem na urlopie. Kilka minut po 9 udało się dotrzeć do szkoły w Łapszance, tutaj umiejscowiony był start dystansu 35 km.
godz. 10:00 Słuchawki na uszach, wiara w dotarcie do mety i rozpoczął się piękny i jednocześnie najtrudniejszy bieg w mojej biegowej przygodzie. Już sam start uznawałem za sukces (serio). Po blisko stu metrach jedna z koleżanek biorących udział w zawodach niechcący uderzyła mnie końcówką kijka od nording walking w samo udo. Może i dobrze się stało, bo zwolniłem, a przede mną ukazała się pierwsza z górek.
godz. 12:00 Po dwóch godzinach biegania po pagórkowatym terenie dotarłem na pierwszy punkt żywieniowy, a tam wszystko, czego człowiek potrzebuje: litry coli, wody, izotoników, bananów, pomarańczy, a także coś mocniejszego =). W tym miejscu nie dopadł mnie jeszcze głód. W biegu złapałem za banana, poczęstowałem się colą i pobiegłem dalej. Powiedziałem sobie, że ok 13 musisz dotrzeć do drugiego punktu.
godz. 12:51 Z delikatnym zapasem (limit czasu 4 godziny, czyli max. 14). W tym miejscu zdecydowałem się na wymianę wody z plecaka, moja była już dosyć ciepła i wolałem mieć coś zimnego (napełniłem go do pełna). Wypiłem w tym miejscu ok. 0,5 L coli, zjadłem ok. 1 całą pomarańczę. Posłuchałem kilku rad startujących po raz kolejny w tym biegu zawodników, że teraz dopiero zabawa się zacznie. Patrzę na zegarek i myślę dobra „świeżaku” nie trać czasu, leć dalej. Do mety 16 km. Wydawało mi się, że skoro na dotarcie tutaj wystarczyło mi nieco mniej, niż 3 h. To na mecie będę ok. 16:00 (optymista).
godz. 13:30 Dotarłem na ok. 23 km. Pierwszy zły znak. Musiałem zrobić przymusową przerwę, no wiecie, musiałem skręcić na dłuższy postój do boksu. Niedługo później przede mną zaczęła wyłaniać się ona — góra Żor. Już pierwsze kroki pokazały, że to będzie ciekawe przeżycie. Robię krok do przodu, a tutaj zaczyna mnie cofać. Staram się czegoś złapać, a w koło same pokrzywy. Udaje się wreszcie ruszyć nieco do przodu. I po jakiś 10 krokach odpoczynek. Mówię sobie, posiedzę z minutę i ruszę dalej, minęła 1, 2, 3, 4 minutach i udało mi się przekonać mojego lenia, że to czas na dalszą zabawę. W międzyczasie piłem wodę z plecaka. Kolejne kilkanaście minut wyglądało podobnie — kilka kroków, z ok. 5 minut przerwy. Potem wyłoniła się lina, która powiedzmy, że ułatwiała dalszą wspinaczkę na górę Żor. W połowie drogi okazało się, że cały bukłak to dla mnie za mało — nie było w nim już wody. Tutaj byłem już niemal gotowy na poddanie się, ale jakoś udało mi się przełamać. Całe szczęście, że jeden z uczestników poratował mnie z ok. 0,5 l wody (byłem w szoku, że to zrobił). Ten gest powiedział mi, że teraz nie mogę się poddać i jakimś cudem udało się wdrapać na najtrudniejszą górę tych zawodów.
godz. 14:45 Po wielu problemach jestem już na szczycie góry Żor. Było warto się wdrapać widoki przepiękne, a w tle słychać głosy, że teraz do mety to już z górki. Zacząłem biec i okazało się, że wcale tak różowo to nie będzie. Pojawiła się kolejna górka, którą udało się w dość szybkim tempie pokonać.
godz. 15:30 Jestem już na około 27 km, niemal jestem pewny, że uda mi się zmieścić w limicie, zaczynam swój spacer. Niedługo później dopadły mnie skurcze w lewym udzie. Bardzo powoli przesuwałem się do mety. Ponownie skończyły mi się zapasy wody i tutaj z pomocą przychodzi nie wiadomo skąd niespodziewany przez nikogo punkt z wodą. Wziąłem butelkę ze sobą i dzięki temu udało mi się podjąć rękawicę z kolejnymi kilometrami.
godz. 16:20 Po kilku kilometrach tułaczki dogania mnie Krzysztof Bryła, który tego dnia rywalizował na dystansie 55 km. Obaj padamy z sił, ale jednocześnie oboje się nawzajem mobilizujemy. Udało się zebrać w sobie i ruszyliśmy dość szybkim krokiem w kierunku mety. Niedługo później ukazał się naszym oczom „maszt”, który oznaczał, że jesteśmy już blisko. Dwa głębsze oddechy i zaczęliśmy finiszować w bardzo szybkim tempie i tak docieramy do mety.
godz 16:45 Moja żona czeka na mnie, a ja padam na plecy radość na twarzy. Nie wierzyłem, że się udało pokonać ten 35 km bieg z „przeszkodami”.
Niedługo później odebrałem medal i tutaj zdziwienie, bo nie wiedziałem, że są to medale z grawerem (czyli z imieniem i nazwiskiem) radość z medalu jeszcze większa. Niedługo później opuściłem strefę mety i tak oto zakończyła się, pierwsza przygoda z Ultrajanosikiem iii coś mi mówi, że jeszcze wrócę do rywalizacji w tych zawodach. Bieg polecam każdemu, bardzo piękne krajobrazy, nie licząc góry Żor to trasa jest rewelacyjna i bez większego przygotowania każdy może ukończyć zawody, ale jeżeli chcemy, zmieścić się w ok. 6 h to już musimy być bardzo dobrze przygotowani. Szczerze? Ja nie byłem — efekt 6 godzin 45 minut walki — kwadrans przed końcem limitu.